Jedna z rzeczy, która mnie najbardziej irytuje to ceny maszyn rolniczych… Już nawet nie mówię o tym, że są drogie. Większość z nich to tak zaawansowane technologicznie lub konstrukcyjnie urządzenia, że muszą być drogie. Inna rzecz mi przeszkadza…
Fot.: USDA |
Jeśli planuję zakup nowego samochodu, to idę do salonu i wybieram ten, który najbardziej odpowiada moim potrzebom. Później biorę katalog, sprawdzam cenę i jeśli mnie stać to kupuję, jeśli nie szukam innego. Sytuacja wygląda podobnie jeśli chodzi o motocykle, rowery, inne maszyny, czy choćby warzywa. Niestety ze sprzętem rolniczymi jest inaczej.
- „Dzień dobry. Interesuje mniej ten ciągnik. Ile on kosztuje?” – pyta klient.
- „No, to zależy…” – odpowiada sprzedawca.
Ech… Dlaczego tak się dzieje? Jest co najmniej kilka sensownych odpowiedzi. Złośliwi twierdzą, że główną przyczyną jest próba „wyciągnięcia” od klienta możliwie największej sumy. Ponoć nawet podczas wstępnej negocjacji można się wiele dowiedzieć o kupującym. Niektórzy twierdzą, że przez ten czas sprawny handlowiec może wstępnie ocenić ile kasy może wyłożyć dany osobnik. Według tej teorii jedna i ta sama maszyna może mieć kilka różnych cen w zależności od tego kto ją kupuje. Ile w tym prawdy? Można się tylko domyślać.
Czasem jest tak – i sam byłem tego świadkiem – że przedstawiciel firmy tłumaczył brak podawania cen polityką przedsiębiorstwa wyjaśniając, iż argumentami świadczącymi na korzyść bądź niekorzyść maszyn powinny być walory techniczne i użytkowe. No więc ja się pytam, czy cena nie jest jednym z walorów użytkowych? Najczęściej cena maszyny jest jednym z ważniejszych argumentów podczas decyzji planowania zakupu. Jeśli mnie nie na Mercedesa to siłą rzeczy kupuje samochód tańszy.
Na szczęście, z roku na rok sytuacja się poprawia. Coraz więcej firm pokazuje ceny i gra z klientami w otwarte karty – o to chodzi!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz